Szortext: Ewa Farna – Umami

Lata mijają, a Ewa Farna pozostaje fenomenem na polskiej scenie muzycznej. Jak na razie żadnemu artyście debiutującemu w wieku kilkunastu lat nie udało się wydać tylu przebojów, sprzedać tylu płyt i zdobyć tak wielu nagród. Od wydania albumu Inna minęło siedem lat, Ewa zdążyła kilka razy udowodnić, że nie należy przyklejać jej łatek, bo równie dobrze czuje się w popowych, jazzowych i zabarwionych rockiem kompozycjach. Album Umami ukazuje się po piętnastu latach od debiutu, niesie ze sobą ciekawe single, interesujące intro i informację, że na rynek powraca świadoma artystka.

To też nie tak, że album (W)Inna? z 2013 nie pokazywał innej Ewy niż album EWAkuacja wydany trzy lata wcześniej, ale dziesięć lat to wystarczająco dużo, żeby więcej przeżyć i inaczej spoglądać na własną twórczość. Pomiędzy albumami Farna wydawała rozmaite single, większość była przeze mnie krytykowana i słuchając utworów promujących Umami nie trudno zrozumieć dlatego. Na nowym albumie nawet te przyjaźniejsze radiom piosenki jak Na skróty i No nie stoją bardzo daleko od wydanej w 2020 roku Pełni czy Interakcji z 2018 roku. Nie zapominając o singlu Ciało, pierwszej zapowiedzi Umami, który od pierwszych słów pokazywał, że Ewa Farna wydaje album z przekazem, przemyślany i muzycznie dopięty na ostatni guzik. A był taki moment, w którym zwątpiłam, czy kiedykolwiek będę w stanie wysłuchać płyty Ewy od początku do końca. Z Umami udało się bez trudu, choć druga połowa płyty, mimo upływu tygodni, wciąż wydaje mi się znacznie słabsza.

Klimatyczne Umami, intro otwierające album najpierw wprowadza w radosny, zabarwiony gospel i mogący kojarzyć się z afrykańskimi melodiami nastrój, ale dopiero przy zamykającej płytę Umamy (Korzenie i skrzydła) nabiera większego sensu. Tytuł płyty jest bowiem dwuznaczny, a piąty smak metaforyczny. Po krótkim wprowadzeniu czas na dobrze znane single, wspomniane już No nie, Na skróty wydane na chwilę przed premierą i Ciało, które zdążyło wywołać nie jedną dyskusję.

Wszystkie kompozycje są dobre, wszystkie bezsprzecznie popowe, ale w tym dobrym znaczeniu, dobrze napisanych i skomponowanych melodii, które potrafią połączyć kilka gatunków, zmyślnie wykorzystać elektronikę i modne dźwięki. Do grona singli zalicza się też oczywiście Wersja 2.0, o której pisałam w Muzycznych szortach #95. Po przesłuchaniu całej płyty pozostaje to jedna z najmocniejszych propozycji, ale teledysk nadal wzbudza u mnie dreszcze.

Na uwagę zasługuje też Smutna piosenka, duet z Krzysztofem Zalewskim, który gościnnie zaśpiewał zakończenie. Jest to zaskakujące muzyczne spotkanie, bo Farna łączy siły z artystą wciąż uważanym w Polsce za alternatywnego, a więc świat popu miksuje się tutaj z alternatywą, która mainstreamu, z definicji oczywiście, unika. Efektem jest delikatnie złowroga, delikatnie balladowa, delikatnie przejmująca, lekko jazzująca i całkiem smutna nie tylko z nazwy piosenka, której jednak czegoś brakuje. Nie ukrywam, że jako fanka zarówno Ewy jak i Krzysztofa liczyłam na lepszy efekt. Być może problem polega tutaj na tym, że partia Zalewskiego pojawia się na końcu, przez co wydaje się on doklejony do historii. Trudno mi nawet pisać o tej piosence w kategorii “duetu”, bardziej pasuje “z gościnnym udziałem”, ale nie będę kłamać, że połączenie ich głosów nie zachwyca. Oczywiście, że zachwyca!

Utwory, które pomijam to Luz, 2 min. będące najgorszym utworem na Umami oraz Ross i Rachel, który rozczarował mnie prawie tak samo, jak Smutna piosenka. Z tą różnicą, że Smutną piosenkę łatwo można byłoby poprawić, a Ross i Rachel nie zachwycają mnie nawet muzycznie, refrenowe wstawki z okrzykami, elektroniczna perkusja. Nie potrafię się też przekonać do Szalona, które bardzo podoba mi się w zwrotkach, ma przyjemne instrumentarium kojarzące się z piosenkami sprzed kilku dekad, ale refren mógłby nie istnieć.

Po kilku tygodniach spędzonych z Umami nie opuszcza mnie wrażenie, że to album spójny, tekstowo przemyślany, mający być manifestem pewnych przekonań, prezentacją przemyśleń, ale od połowy muzycznie powtarzalny. A może to po prostu kwestia charakteru popowych płyt? Może Umami jest jednym z tych albumów, które dostają charakteru wtedy, gdy wiemy, kto śpiewa teksty, a melodie można byłoby sprezentować każdemu innemu artyście? Z pewnością jest to album mogący być dopiero wstępem do porywającego, idealnego od pierwszej do ostatniej minuty krążka. Nie jest raczej przypadkiem, że większość najmocniejszych kompozycji zaprezentowano jeszcze przed premierą płyty, sprzedając tym samym płytę z mocnymi numerami przykrywającymi te słabsze.

Płytę można zamówić tutaj.