Kasię Lins poznałam tak naprawdę dopiero w sierpniu 2018 roku. Wtedy wybrałam się na jeden z koncertów letniej trasy Spragnieni Lata, w której brała udział. Wcześniej słuchałam albumu Wiersz Ostatni, ale czułam, że to dopiero wstęp do lepszych płyt w jej dyskografii. W ostatni piątek maja Lins wydała nową płytę. Krążek Moja Wina, którego singlami skutecznie przekonała mnie, że to, co pisałam w relacji z koncertu sprzed dwóch lat stało się prawdą. Kasia Lins pięknie rozwija skrzydła i stworzyła album, którego należy posłuchać, żeby zrozumieć, jak dobrze dzieje się na polskiej scenie muzycznej.
Nowy studyjny album Lins to niespełna 50 minut przemyślanej opowieści, z wyrazistym początkiem i szorstkim zakończeniem. To dwanaście piosenek, w których trudno znaleźć powtarzalność, ale nietrudno dostrzec myśl przewodnią, pomysł i konkretną wizję. Kiedyś panowała moda na wydawanie albumów koncepcyjnych. Artyści prześcigali się w tym, kto wydał bardziej przemyślaną płytę. Można było odnieść nawet wrażenie, że twórców zaczęło się dzielić na tych, którzy tworzą płyty będące muzycznymi dziełami sztuki i tych, którzy wydają albumy będące połączeniem przypadkowych piosenek, pozbawionych wspólnego mianownika, choćby w przekazie.
Na przestrzeni ostatni lat, które spokojne można liczyć w kilkunastu, zaczęto zauważać, że artyści uwielbiają opowiadać historie i stronią od płyt będących zbiorem kompozycji z przypadku. Czemu ma służyć ten przydługi akapit? Powiedzeniu, że na płycie Moja Wina Kasi Lins słychać, że przypadek to ostatnie słowo, którym można określić to, co powstało. Powstała płyta dojrzała, z charakterem.
To fantastyczny album zarówno pod względem muzycznym, bo tutaj dzieją się wspaniałe rzeczy, wokalnym oraz tekstowym. Kasia nie boi się poruszać tematów, które mogą być kontrowersyjne. Na albumie miesza się to, co świeckie z tym, co religijne. Robi to jednak w sposób tak udany, że w żaden sposób nie jest kontrowersyjnie. Umiejętne operowanie metaforami, nawiązaniami do dzieł literackich, pięknem polskiego języka to zdecydowanie cecha, z jaką powinno się kojarzyć twórczość Kasi. Zaryzykuję stwierdzenie, że to jedna z najlepszych tekściarek młodego pokolenia w Polsce.
Zresztą, gdyby tak przyjrzeć się nazwiskom współtwórców tego albumu to widać, że mamy w kraju utalentowaną grupę muzyków, którzy trzęsą przemysłem muzycznym współpracując z kilkoma artystami. Tworząc album Kasia pracowała m.in. z Wiktorią Jakubowską i Agą Bigaj, a w podziękowaniach pojawia się też Kamil Kryszak. Możecie ich kojarzyć z płyt Karaś/Rogucki, Marceliny, Ralpha Kamińskiego czy koncertów Dawida Podsiadły.
Wydawnictwo zapowiadał utwór Rób Tak Dalej, wydany w marcu i zrecenzowany przeze mnie w Muzycznych Szortach #46. Po przesłuchaniu całej płyty nie wiem, czy był to najlepszy wybór, bo na Moja Wina znalazłam kilka piosenek, które równie dobrze wprowadziłyby w nastrój tej płyty.
Choćby moje ulubione Śniłam, Że Jest Spokój z cudowną gitarą przeplataną z ukrytymi w tle klawiszami, zakończone chóralnym śpiewem. Lub tajemnicze, mroczne, a czasami nawet złowrogie Jesteś Krwią W Mojej Żyle, opatrzone fantastycznymi riffami Morze Czerwone, które rewelacyjnie buja i zawsze, gdy słucham tego utworu wyobrażam go sobie w wersji koncertowej. Jest także jazzujące i ponownie gitarowe Grożą Nam Wojną oraz bujający Koniec Świata, który zresztą na singiel został wybrany na chwilę przed premierą albumu.
Nowy album Kasi Lins to niezwykle przyjemna podróż przez kilka gatunków muzycznych. Pięknie brzmią na niej gitary, instrumenty dęte dodają charakteru, a pianino dopełnia całość ustępując miejsca saksofonowi czy skrzypcom, gdy jest taka potrzeba. Dzieje się dużo, ale udało się to wszystko wyważyć. O tym, jak doskonale jest to przemyślany album świadczy jego oprawa wizualna oraz utwór otwierający. To wiersz Marii Konopnickiej Jeżeli Kochasz muzycznie zaaranżowany tak, że staje się okazją do melorecytacji dla Kasi. Już tutaj pojawiają się religijne elementy (dzwony) i tajemnicze, wprowadzające niepokój, marszowe bębny.
To nie jest lekka i łatwa płyta, nie jest też depresyjna i ciężka. To muzyczna uczta, która zachwyci wszystkich miłośników żywych instrumentów brzmiących surowo i potężnie, gitar, dźwięków perkusji i klimatów wyrwanych z zadymionych klubów. To też idealna propozycja dla fanów polskich tekstów piosenek nieskrępowanych trudnością naszego języka i osób, które kochają w słuchaniu muzyki to, że z każdym kolejnym przesłuchaniem mogą doszukać się nowych, niewychwyconych wcześniej instrumentów. Ja uwielbiam właśnie takie płyty, które nie odkrywają wszystkich kart przy pierwszym odtworzeniu.
Teraz nie pozostaje nic innego, jak cieszyć się albumem w wersji studyjnej i wyczekiwać informacji o koncertach. A te mogą być bardzo ciekawe, bo repertuaru z albumu Moja Wina tak łatwo na koncertową scenę przenieść się nie da.