Szortext: Muchy – Szaroróżowe

Mówią, że uniwersalny przepis na sukces nie istnieje, ale jeśli istnieje przepis na udany powrót po siedmiu latach to z pewnością znają go muzycy zespołu Muchy. Panowie wracają z doskonałym albumem Szaroróżowe, na którym nie brakuje melodii, gitar i polskich tekstów – ciekawej obserwacji świata, mądrości. Do tego całość opakowana jest tak ładnie, tak apetycznie, że prócz przyjemności ze słuchania czerpie się ją również z oglądania. Muzycy nie ukrywają, że płyta chwilę poleżała w przysłowiowej szufladzie, czekając na post-covidowy świat dający więcej przestrzeni do wydawania i promowania muzyki.

Pamiętam powrót Much na scenę w oryginalnym składzie podczas Late Summer Festival w 2018 roku, gdy świętowali jubileusz i jesienią koncertowali po kraju. Już wtedy zastanawiałam się, jak mogłaby brzmieć ich nowa płyta, wydana jakby nie patrzeć w innych realiach rynkowych. Wrócić po siedmiu latach jest sztuką pod wieloma względami – zmieniają się fani, zmieniają się muzycy, zmienia się branża, inne są oczekiwania wobec takiego powrotu. Wtedy pewne było dla mnie jedno – ten zespół ma fanów, którzy czekają, a wręcz dorobił się wielu nowych, którzy dojrzeli do tego, żeby Much słuchać.

Niech potwierdzeniem, że Szaroróżowe to rewelacyjna płyta będzie taka sytuacja. Usiadłam do pisania recenzji, jak zawsze słuchając płyty, ta się skończyła, ja pomyślałam że jest świetna, a dopiero po chwili dotarło do mnie, że miałam przecież pisać w trakcie słuchania. Są takie albumy, które trudno zrecenzować, bo wyrywając z kontekstu kilka utworów można zrobić płycie wielką krzywdę, ale warto spróbować. Szczególnie w przypadku płyty, która może się zgubić w czeluściach sławniejszych nazwisk.

Zacznijmy od tytułowego singla, który na albumie pojawia się w pełnej, nieskróconej pod radio wersji. Oznacza to, że partie gitarowe Jana Borysewicza są dłuższe. Nie powiem, żeby wersja radiowa dramatycznie ucierpiała na skróceniu, ale po wysłuchaniu 5:35 minutowej słychać, że potrzeby emisyjne urwały początek. A ten jest bardzo przyjemnym intrem całej płyty. Skoro jest intro to musi być też outro, tzn. nie musi, ale jest, chociaż nie wiem, czy należałoby je tak nazywać. Płytę zamyka utwór Nie tak, tekstowo jedna z moich ulubionych piosenek, z gościnnym udziałem Zbigniewa Krzywańskiego. Jeśli nie znacie tego nazwisk to zapewniam, że znacie brzmienie jego gitary, choćby z działalności w zespole Republika. Sam utwór jest doskonały – muzycznie, tekstowo, albumów perełka zostawiona na sam koniec. O gitarowym udziale pana Zbigniewa nie wspominając.

Na Szaroróżowe nie brakuje gości specjalnych. Początkowo, po przeczytaniu notki prasowej, nie byłam tym zachwycona. Życie mnie nauczyło, że powroty okraszone plejadą znanych nazwisk najczęściej nie wróżą niczego dobrego. Tutaj miła niespodzianka, bo tytułowy singiel dobrze pokazuje rolę, jaką na albumie odgrywają goście. Nie powiem, że marginalną, bo jednak dodają do utworów swój pierwiastek, zwłaszcza gitarzyści i nie chcę umniejszać ich roli, jednak zaproszone Panie – Nosowska, Komoszyńska, Borzym – pięknie wyśpiewują chórki, nie wychylając się na pierwszy plan.

To ten rodzaj subtelnej muzycznej współpracy, który ubogaca utwór, ale nie odwraca uwagi od głównego wykonawcy, w tym przypadku zespołu Muchy. Nie widziałam też zresztą nigdzie wielkiego nagłówka, który zachęcałby do słuchania Szaroróżowe właśnie dlatego, że śpiewa Nosowska albo gra Borysewicz. I dobrze, bo materiał na Szaroróżowe obroniłby się bez nich.

Dla fanów rodzimej muzyki sprzed kilku dekad, którzy sięgną po płytę obecność człowieka z Lady Pank i Republiki będzie miłym zaskoczeniem, tak samo jak jedna z linijek tekstu z utworu Psy miłości. Myślę, że docenią, a po odsłuchaniu Szaroróżowe odpalą jeden z pierwszych albumów wspomnianych wyżej zespołów, tak z sentymentu. Wspomniane Psy miłości to drugi utwór na płycie, jeden z tych zapraszających do tańca i z dużym potencjałem na przebój, może trochę kiczowaty. Po pierwszym przesłuchaniu nie zachwycił, obecnie jest w czołówce ulubionych, z której nie schodzą Złocenia – za tekst, za melodie, za smaczki. Przepiękna kompozycja!

Dużo jest na tej płycie zdań, sentencji, które można byłoby wypisać, wytatuować, do których chciałoby się wracać. Michał Wiraszko zdaje się celnie opisywać otaczającą nas rzeczywistość i aż trudno wierzyć, że te teksty powstały jeszcze przed pandemią, która bardzo wiele zweryfikowała i dużo udowodniła. Dajmy na to „nauczyłem się jak unikać ich i że kochać też można przez łzy” z piosenki Złocenia, „stare złe czasy są bliżej niż myślisz” z Nie wiem jak Ty czy „tyle zdarzyło się i dorósł świat” z Lato 2010.

Szaroróżowe to album pełen refleksji, często gorzkiego spojrzenia na świat podyktowanego doświadczeniem. Lato 2010 zabiera w podróż do wspomnień, to spojrzenie na okres, który bezpowrotnie minął i nigdy nie wróci. Plemiona, jedna z najmocniejszych muzycznie, z najbardziej surowo brzmiącymi gitarami, ta perkusja na koniec to może być naprawdę niezła koncertowa petarda. Dla kontrastu jest singiel 22 godziny, który widzę jako muzyczne tło w jakimś tanecznym konkursie z rock n rollem jako motyw przewodni.

Nowa płyta poznańskich Much to zestaw 11 bardzo dobrych kompozycji, przemyślanych i dopieszczonych. Dojrzałych, nagranych przez muzycznych weteranów, którzy nie gonią za przebojami i zdaje się, że nigdy tak nie było. Mimo że Wiraszko nie jedną złotą i platynowa płytę na ścianie ma… Czy Szaroróżowe to moja polska płyta roku? Nie wykluczone. Uwielbiam Szaroróżowe za te wszystkie gitary, energiczną perkusję, bas. Za to wszystko, za co kocham muzykę, a czego tak mi brakuje w niej w ostatnich latach. Muchy, do zobaczenia na koncercie (albo dwóch).


Album można kupić tutaj.