Zawsze mam w sobie pewną obawę przed premierami płyt muzyków, którzy próbowali swoich sił w programach typu talent show. Baranovski należy do tej nielicznej grupy artystów, których poczynania śledziłam na długo po zakończeniu programu. Do singli promujących album Zbiór podchodziłam różnie – jedne doceniałam za przyjemne melodie, taneczne rytmy i brak przesady. Inne krytykowałam właśnie za przesadną rzewność i brzmienie ukradzione kolegom z branży. Po premierze płyty, wysłuchaniu jej w całości i to więcej niż jeden raz (oj więcej!) jestem wielką fanką wszystkich kompozycji, jakie złożyły się na debiut Baranovskiego. Niewykluczone, że to najciekawszy debiut tego roku.
Żaden artysta, wydając debiutancki album, nie chce wpaść do jednego worka i w nim pozostać. Gdy piszą o Tobie, że nagrywasz popowe piosenki trudno jest później wyjść poza to nie narażając się na przykre uwagi. Gdy nagrywasz rocka jest chyba jeszcze trudniej, bo możesz grać już tylko ciężej, lżej nie wypada. Nie wszystkim stanie w rozkroku między gatunkami wychodzi, Baranovskiemu wyszło. I to jak!
Album Zbiór to rewelacyjna mieszanka stylów, płyta z jednej strony popowa, z drugiej niestroniąca od rocka. Idealnie wyważona i co najważniejsze, gdy się jej słucha nie ma się wrażenia, że jest efektem wielkich kompromisów.
Słychać, że zrobił ją ktoś, kto wiedział, co chce osiągnąć, jak chce brzmieć i jakim głosem mówić. Być może przekleństwem talent shows jest właśnie ten cholerny brak pomysłu na siebie i swoją twórczość. Baranovski nie jest nowicjuszem, miał czas, żeby znaleźć swój głos i zdobyć doświadczenie. Być może to dobrze, że na Zbiór trzeba było tyle czekać.
Bardzo lubię płyty nieoczywiste. Takie, o których mam ochotę napisać posłuchaj sam i przekonaj się, jakie to dobre, a nie te, które jestem w stanie skomentować w kilku zdaniach. Uwielbiam też płyty, które wysłuchane w całości układają się w piękną historię – niekoniecznie tekstowo, również muzycznie. Pamiętam, jak kilka lat temu byłam bardzo rozczarowana singlami The Pretty Reckless z albumu Who You Selling For, a po wysłuchaniu całego albumu uznałam go za jeden z najlepszych z 2016. Z singlami z płyty Zbiór miałam podobnie.
Dym i Luźno przyjemnie bujają, ale obawiałam się, że po sukcesie dwóch piosenek w takim tanecznym klimacie cała płyta będzie utrzymana właśnie w nim. A że trzeba na nią było czekać od kwietnia 2018 roku istniało ryzyko, że będzie to mocno wymęczony materiał. Singiel Czułe miejsce dał mi malutką nadzieję na to, że brzmieniowo będzie ciekawie, a słuchając Mamo można było się zastanowić, czy to przypadkiem nie jest kompozycja Korteza. Oliwy do ognia dodało jeszcze Hey, kolejna inna odsłona Baranovskiego. I jak tu się nie bać, że wyjdzie niestrawnie? Nawet pisząc Monthly na wrzesień nie powstrzymałam się przed napisaniem, że “większość albumu Zbiór jest już dostępna i ekscytacja nieco mniejsza”. Taka była prawda, niespecjalnie ekscytowała mnie wizja premiery tego albumu, ale przepadłam po pierwszym przesłuchaniu.
Gdy amerykańskie media zaczęła podbijać Billie Eilish niektórzy recenzenci pisali, że właśnie o taki pop walczyli. Przemyślany, pozbawiony kiczu, wyważony, do zabawy, ale także pozwalający na refleksję. Słowem, pop wielowarstwowy, wyrafinowany, niezbyt prosty, ale też niesilący się na bycie odkrywczym. Pop stojący w opozycji do imprezowych piosenek, przepełnionych elektroniką i wokalem z autotunem. Pop wielu twarzy. Nie wiem, czy Baranovski lubi Billie Eilish i chciałby być do niej porównywany, ale polski rynek muzyczny zdecydowanie potrzebuje artystów z takim talentem i wrażliwością, jaką ma Wojtek.
Potrzebujemy muzyki popowej bawiącej się gitarami, instrumentami dętymi, melodyjnością, rytmem i niestroniącej od polskich tekstów.
Album Zbiór to dziesięć piosenek. Obok już przeze mnie wspomnianych, tanecznych i przyjemnie bujających singli znalazły się także Z bliska widać mniej i Pomów z nią. Ten pierwszy może zaskoczyć początkiem i takim nieco nonszalanckim tonem, zaś drugi melancholijnością oraz tym, że oparty jest na klawiszach. Bardzo podoba mi się w tym albumie wyważenie nastrojów – nie jest ani przesadnie wesoło i rozrywkowo, ani zbyt smutno i ponuro. Doceniam każdy dźwięk, każde względnie przydługie zakończenie utworu, które do radia można uciąć, a w wersji albumowej staje się przyjemnym zaskoczeniem, jak w Mamo czy Sam.
Album Zbiór pozostawia duży niedosyt. To nie tak, że chciałabym, żeby znalazło się na nim jeszcze kilka utworów. Wręcz przeciwnie, uważam, że ta dziesiątka jest wystarczająca, ale jestem ciekawa, co Baranovski zaprezentuje w przyszłości. Ten album pokazuje, że wokalnie Wojtek może jeszcze wiele zaoferować i bardzo nas zaskoczyć. Jestem na te zaskoczenia gotowa! Muzycznie więcej niespodzianek nie potrzebuję. Jest pięknie!