Materiały prasowe / fot. Jowita Stęszewska

Happysad – Rekordowo letnie lato i znów pozytywne zaskoczenie!

Żeby zacząć pisać o płycie Rekordowo Letnie Lato Happysad musiałam wrócić do tekstu o albumie Ciało obce z 2017 roku. Był on pisany pod wpływem emocji po przeczytaniu licznych komentarzy, bardzo ze sobą kontrastujących. Jedni zachwycali się nowym, mroczniejszym i mocniejszym albumem Happysad, inni narzekali wymieniając powody, dla których to, co Panowie tworzyli dekadę temu było lepsze. Rekordowo Letnie Lato powinno zaspokoić każdego, bo to płyta zwinnie łącząca to, jak obecnie brzmi i chce brzmieć zespół z tym, jak brzmiał na swoich pierwszych albumach.

Po koncercie w Tamie słuchałam Na żywo w studiu, koncertówki wydanej dekadę temu. Ależ ten zespół się zmienił, rozwinął, wyrobił, nauczył, zmądrzał! Dla fanów, którzy regularnie bywają na koncertach Happysad Rekordowo Letnie Lato nie powinno być zaskoczeniem. To granie, które zespół już dawno przemycił do starych kompozycji. Swoją drogą, Happysad naprawdę powinien wydać jakąś koncertówkę albo wejść na chwilę do studia i nagrać te stare piosenki z nowymi aranżacjami, bo żal byłoby, gdyby zachowały się jedynie na nagraniach fanów lub niekoniecznie dobrych dźwiękowo proshotach z koncertów.

Bycie na scenie 18 lat, a właśnie tyle jest na niej Happysad, to powód do dumy nie tylko z racji liczby. Sztuką jest grać i tworzyć wspólnie tyle lat, ale sztuką jest też odważnie się rozwijać i robić to w taki sposób, żeby nowe piosenki trafiały do starych odbiorców. Bardzo miło słucha się nowej płyty zespołu, z którego wcześniejszymi płytami wiążą się wspomnienia, a w nowych utworach potrafi się odnaleźć część obecnego siebie. Słucham Rekordowo Letnie Lato i zastanawiam się, ilu znam artystów mających na koncie osiem płyt, którzy z odwagą i brakiem kompleksów wychodzą do ludzi z nowościami. Bo czymś innym jest opowiadanie w wywiadach, że w studiu robi się to i tamto, i pracuje z tym i tamtym, a ostatecznie nigdy tych rzeczy poza studio nie wynieść, bo łatwiej powielać swoje pomysły w nieskończoność i dawać ludziom oczywiste brzmienie. Czymś innym jest natomiast wydać ponad 4 i 5 minutowe nagrania i powiedzieć: to nasza nowa płyta. Happysad zdaje się robić to bez skrępowania.

Nowa płyta jest z jednej strony bardzo nieoczywista, a z drugiej gdy tylko zacznie się jej słuchać i faktycznie skupi na tym, czego się słucha, nie da się uciec od przekonania, ze słucha się właśnie Happysad. Nie kogoś innego, nie kopii czyichś pomysłów. Mgła na torach brzmi przecież jak ten Happysad, o który błagało wielu po premierze płyty Ciało obce. Słoneczniki i Konopie też spokojnie pasowałyby na płyty sprzed lat, Jak Dawniej i Cały nie przez przypadek zapowiadały ten album, a to wszystko przecina Od Tańca z brudnymi gitarami, klimatyczne, mroczne Niepotrzebnie i Musisz, które włączałabym wszystkim pytającym mnie, jak najlepiej scharakteryzować obecne brzmienie Happysad.

Nowy album to kolejna po Ciało obce świetna płyta pokazująca, że chłopaki chcą i lubią się rozwijać, poszukiwać i eksperymentować. Obawiałam się go, bo poprzedni zaskoczył mnie tak pozytywnie, że poprzeczka została postawiona bardzo wysoko. W dodatku singiel Cały wydany kilka miesięcy przed premierą do mnie nie przemówił i szybko o nim zapomniałam. Na szczęście znów sprawdziła się stara, dobra zasada, że lepiej posłuchać całej płyty niż jednej, wyrwanej z kontekstu piosenki. To jedna z tych płyt, których najlepiej byłoby słuchać w słuchawkach, dobrych rzecz jasna, bo puszczona nawet z najlepszego sprzętu może stracić swój klimat. Poza tym takie utwory, jak choćby Zanim umrzesz czy Co Mi Po Tobie zasługują na pewną dozę intymności.

Miałam naprawdę długą przerwę w słuchaniu Happysad. Próbowałam to napisać w relacji z koncertu w Tamie i tej z ubiegłego roku. Od 2017 roku mam wrażenie, że słucham nowego zespołu, którego nowe propozycje nie przestają mi się podobać, a koncertowo nie mam Happysad dość. Fascynuje mnie to, bo naprawdę coraz więcej muzyków zaczyna mnie zawodzić, tracić swoje ciekawe spojrzenie na świat, bawić się muzyką. Niektórzy bawią się nią przerzucając na elektronikę, inni osiadają na laurach włączając sobie w studiu własne nagrania z tzw. czasów świetności i próbują pisać ich sequele. Tymczasem Kuba pisze lepsze teksty niż pisał, udowadniając, że w doświadczeniu siła, a kompozycyjnie nie sposób nie doceniać tych wszystkich szczegółów pochowanych w miksie, budowania napięcia, melancholii, zabawy pauzami i partiami instrumentalnymi, wyważonymi idealnie.

Pamiętam początki Happysad. Może nie śledziłam tego bardzo uważnie, ale czytałam recenzje płyt i doskonale pamiętam, jak próbowano zaszufladkować ich brzmienie, między wierszami przemycając opinie, że za moment popularność się skończy, oni się postarzają, a ich fani skończą liceum, studia i zapomną o chłopakach z gitarami. Tymczasem lata mijają, Happysad trwa a młode polskie zespoły podają ich, jako przykład muzycznej inspiracji. Nie dziwię się.

Album można zamówić tutaj.


Tak prezentuje się lista przyszłorocznych koncertów Happysad promujących Rekordowo Letnie Lato. W 2017 roku ominęłam trasę promocyjną Ciało obce, czego bardzo żałuję, ale w dwóch miejscach na raz być się nie udało. W 2020 nie zamierzam popełnić tego błędu i radzę również go nie popełnić. Wpadnijcie do któregoś z miast zwłaszcza, jeśli kojarzycie Happysad sprzed lat i sceptycznie pochodzicie do tego, co napisałam wyżej.