Jak najprzyjemniej rozpocząć nowy koncertowy rok? Koncertem z zaskoczenia i niejako z przypadku, którego nie planowało się z dużym wyprzedzeniem, ale który przyniósł mnóstwo radości. W czwartek, 27 lutego duet Karaś/Rogucki zagrał w poznańskiej Tamie. Koncert promował wydany dwa tygodnie temu debiutancki krążek duetu, Ostatni Bastion Romantyzmu. Co może wyjść z połączenia talentu Kuby Karasia z ekspresyjnością Piotra Roguckiego? Okazuje się, że coś naprawdę bardzo udanego.
Nie żebym miała co do tego wątpliwości, ale przyznaję, że początkowo zignorowałam premierę tego albumu. Gdy już wreszcie postanowiłam sprawdzić, co wykombinował Karaś, okazało się, że Ostatni Bastion Romantyzmu to świetny krążek. Przebojowy, z niebanalnymi tekstami. Głupio byłoby więc przegapić szansę posłuchania tych jeszcze świeżych i nieogranych utworów na żywo. O samej płycie napiszę osobny tekst, choć odwrotna kolejność byłaby pewnie bardziej odpowiednia. Teraz chcę się jednak skupić na koncercie, bo to dla mnie doświadczenie wyjątkowe nie tylko dlatego, że miesiącami nie wyczekiwałam tego wydarzenia.
Comę widziałam na żywo przynajmniej dwukrotnie. The Dumplings chyba tylko raz. Wszystko przy okazji festiwalowych bądź pseudofestiwalowych koncertów. Nigdy nie zdecydowałam się pójść na samodzielny koncert zespołu Coma czy The Dumplings, bo poza znajomością wybranych piosenek nie słucham ich muzyki. Solowy Piotr Rogucki jest mi zupełnie obcy. Z pełnym przekonaniem mogę więc powiedzieć, że gdyby duet Karaś/Rogucki nie został powołany do życia, nigdy aż tak blisko nie zetknęłabym się z muzycznym wcieleniem Roguckiego. Z Karasiem jest ciut inaczej, bo bardzo lubię płyty, które produkuje, więc wiem, na co go stać.
Album Ostatni Bastion Romantyzmu w wersji koncertowej wypada jeszcze bardziej naturalnie niż w wersji albumowej. Koncert w klubie Tama był tak naprawdę jednym z pierwszych, jaki Panowie zagrali promując ten materiał. To widać, słychać i czuć. Brakuje im zgrania, brakuje im wyczucia siebie i pewnego mechanicznego powtarzania czynności, np. jeszcze nie wiedzą, kto ma opowiadać o jakiej piosence i kiedy ta opowieść dobiega końca. Jednocześnie te wszystkie bardzo naturalne elementy sprawiają, że ma się wrażenie, że na wcale nie tak dużej scenie stoi dwóch przyjaciół, którzy grają koncert dla licznie przybyłych znajomych.
Mechaniczność i powtarzalność zachowań to cecha, którą nabywa się po tygodniach wspólnego grania, ale też element konieczny wielkich, stadionowych koncertów lub dużych koncertów w halach. Zwłaszcza, gdy na scenie ma się więcej niż pięciu muzyków, odpala się bajery a czasem wyskakuje ktoś z układem tanecznym. I choć wiem, że pod koniec trasy promującej Ostatni Bastion Romantyzmu Karaś/Rogucki będą rozumieć się na scenie lepiej niż teraz, to mam wielką nadzieję, że ta autentyczność i spontaniczność nie zniknie z ich koncertów. Bo występ w Tamie był pod tym względem jednym z najlepszych w wykonaniu polskich artystów, jakie widziałam w życiu. A trochę ich już widziałam.
Bardzo cenię sobie kontakt z publicznością nie ograniczający się tylko do tego, żeby wspólnie klaskać albo opowiadać krępujące żarty. Myślę, że gdyby organizator powiedział Kubie i Piotrowi, że nie może (z jakiegoś powodu) postawić sceny i mają zagrać stojąc pomiędzy ludźmi, byliby najszczęśliwsi. To, że Rogucki jest bardzo ekspresyjny, czasem aż nadto i nie ma problemu z obcowaniem z fanami wiedziałam. Takie zachowanie to też w dużej mierze element jego drugiego zawodu, aktorstwa. Karaś natomiast był dla mnie chłopakiem schowanym ze swoimi instrumentami za instrumentami, które obsługiwał. Nadal poniekąd tak jest, ale chętnie opowiadał o kompozycjach, a nawet wykonując jeden z utworów z solowego dorobku Roguckiego usiadł metr, może dwa od publiczności.
Podczas koncertu zagrano wszystkie dziesięć autorskich kompozycji zamieszczonych na albumie Ostatni Bastion Romantyzmu, cover T.Love utwór 1996, od którego tak naprawdę zaczęła się współpraca Karasia z Roguckim oraz wspomniany już wyżej singiel Piotra, Mała. Kolejności albumowej się nie trzymano, bo choć tematycznie album jest bardzo spójny (więcej napiszę o tym w recenzji), nie jest to płyta na tyle koncepcyjna, żeby istotnym było granie jej w albumowej kolejności.
Skłamałabym pisząc, że fani reagowali najlepiej na te najbardziej żywe piosenki, czyli singiel Katrina czy Bolesne strzały w serce, bo Witaminy nie są ani trochę wolniejsze, nie wspominając już o Le petite mort. Na pewno pięknie wyszło im odśpiewanie a capella fragmentu utworu Kilka wspomnień, ale wydaje mi się, że wszyscy obecni w Tamie znali doskonale wszystkie jedenaście piosenek z płyty. Co mnie zaskoczyło, bo album ma zaledwie dwa tygodnie!
Rok 2020 dopiero się rozpoczął i myślę, że dla duetu Karaś/Rogucki będzie to niezwykle pracowity czas. Wydali naprawdę dobrą płytę, nie narzekają na brak fanów, a na żywo już teraz, na początku tej koncertowej drogi, brzmią świetnie. W tym świetnym brzmieniu wspierają ich Kamil Kryszak na gitarze i Wiktoria Jakubowska na perkusji. Kamila możecie kojarzyć z zespołu Marceliny, a Wiktoria gra m.in. w zespole Ralpha Kamińskiego i Kasi Lins.