Przewrotne są losy artystów, a o tym, jak trudne są początki debiutantów po programach typu talent show powiedziano już tak wiele, że szkoda tracić czas na powtórki. Marta Bijan jest finalistką czwartej edycji programu X Factor, w 2018 roku wydała debiutancki album, a później nieco zniknęła z reflektorów, wydała dwie książki i właśnie wróciła z drugim albumem. Płyta Sztuka płakania to, przewrotnie, bardziej melancholijna płyta niż debiutancka Melancholia. Muzycznie przepaść.
Namnożenie się na rynku programów poszukujących talentów, kilka sezonów w roku, sprawiło, że w latach 2014-2019 na palcach jednej ręki można było policzyć singlowe i albumowe debiuty, które nie brzmiałyby identycznie. Była nawet jedna wytwórnia, istnieje nadal ale zmieniła politykę wydawniczą, której podopieczni, laureaci talent show, wydawali tak podobnie brzmiące piosenki, że nazwiska odróżnić się nie dało, ale nazwę wytwórni można było wytypować bezbłędnie. Marta akurat do tej wytwórni nie trafiła, udało jej się zaistnieć na rynku, dostać złotą płytę i wylansować piosenki, które należy nazywać przebojami.
Mija mniej więcej pięć lat od debiutu Marty. Na rynku pojawia się płyta Sztuka płakania, w największych salonach muzycznych dostępna już w dniu premiery, niespecjalnie hucznie promowana w mediach, poprzedzona kilkoma ciekawymi singlami. Bijan wraca z materiałem wydanym samodzielnie, autorskim. Jak brzmi, i o czym śpiewa, Marta Bijan nie musząca iść na kompromisy, mająca pełną kontrolę?
Mrocznie, sensualnie, tajemniczo, obiecująco i zachęcająco. Sztuka płakania już z samego tytułu pokazuje, że to album z artystycznym zacięciem, okładka albumu jedynie to potwierdza. To nie jest jeden z tych albumów, które szturmem podbiją listy przebojów i przyniosą Marcie setki tysięcy nowych fanów. Uważam jednak, zupełnie tak jak w przypadku albumu Subtitles Toli Szlagowskiej, że Sztuka płakania zasługuje na słuchaczy bardziej wytrawnych, czerpiących radość ze słuchania muzyki, a nie jedynie tych, dla których to towarzysz popołudniowego grillowania i niedzielnego wyjazdu do centrum handlowego.
Recenzując płyty zawsze staram się zwracać uwagę na kilka najciekawszych kompozycji. Próbowałam stworzyć takie mini zestawienie słuchając po raz kolejny Sztuki płakania i poległam. Mogłabym wskazać Szczelinę, z intrygującym i hipnotyzującym początkiem, idąca w kierunku psychodelii. Mogłabym zwrócić uwagę na balladę Disneylend z przejmującym tekstem i klimatyczną gitarą elektryczną. Mogłabym też opowiedzieć o piosence Nocny ptak, również zaczynającej się od gitary elektrycznej, która brzmi tak niepokojąco, że muzycznie mogłaby znaleźć się w nie jednym horrorze lub nie jednej płycie rockowego zespołu. Czyżby był to wpływ producenta, Haldora Grunberga? Tych inspiracji horrorem w twórczości Bijan, nie tylko tej muzycznej, nie brakuje. Musiałabym też napisać o Piosence o końcu, z chyba najbardziej przebojowym refrenem na całej płycie.
W dziewięciu utworach zamkniętych w niespełna 40 minutowym materiale Bijan pięknie rozprawia się z niepokojem. Z jednej strony Sztuka płakania to nie jest lekka płyta, z drugiej to bardzo wyzwalający emocjonalnie album, który dotyka tematów, emocji, spostrzeżeń gdzieś głęboko w nas ukrytych. To podróż z niepokojem ramię w ramie, który albo można poskromić, albo oswoić.
Gdy jakiś czas temu recenzowałam książkę Marty Melodia mgieł dziennych pisałam, że miło czytało się tę książkę i jeśli w przyszłości Bijan wyda coś nowego, chętnie dam temu szanse. Teraz mogę napisać, że w ciemno przyciskam play każdej nadchodzącej piosence Marty.