stjohnathackney.org

Amy Macdonald znów nie zawiodła! Relacja z Londynu

W tym roku opublikowaliśmy już cztery relacje z koncertów Amy Macdonald. Siadając do pisania tej przez głowę cały czas przebiegała myśl, że czegokolwiek nie napiszę, jak bardzo nie będę się rozpływała nad cudownością tego koncertu i tak bardzo trudno będzie Wam uwierzyć mi na słowo. Ale musicie! Amy Macdonald znów nie zawiodła i po raz piąty pokazała nam, że jest muzykiem, artystką, performerką najwyższej światowej klasy. Ten kto nigdy nie był na jej koncercie może mieć kłopot, żeby zrozumieć, jak niesamowicie fenomenalna jest na żywo.

Z małym żalem stwierdzam też, że trudno to zrozumieć widząc Amy na żywo, ale nie na Wyspach. Tutaj Amy wychodzi na scenę, jako swój człowiek. Piosenkarka, której dorastanie się obserwowało, piosenkarka, z którą się dorastało. Muzyk, którego zna się wszystkie utwory, płyty ma na półkach, koszulkę na korpusie, a w przerwach między piosenkami nikt nie ma kłopotu, żeby zrozumieć, jej zabawny akcent i wspólnie pożartować na temat mentalności jej rodaków, zamiłowania do słodyczy, czy zadziornego charakteru. Amy jest tutaj u siebie, a publiczność ją kocha. A jak wiecie od reakcji publiczności zależy atmosfera i powodzenie koncertu.

Niby to normalnie, niby tak powinno być, że podczas koncertów albumowe piosenki dostają drugie życie, brzmią lepiej i człowiek zakochuje się w nich na nowo. Sęk w tym, że jeśli chodzi o Amy to jest tak, że na żywo poznaje się inną artystkę. Przekonałam się o tym podczas poznańskiego koncertu, na który większość ludzi przyszła chyba z przekonaniem, że Amy to taka Katie Melua.

Bez urazy dla Katie, którą lubię, ale chociaż obie panie grają na gitarach, muzyka Amy ma w sobie zdecydowanie więcej energii. I tej energii nie słychać na płytach, co może być zmyłką dla osób idących na koncert myśląc, że to spokojna potańcówa. Tymczasem podczas koncertu nawet ballady są energiczne, pełne temperamentu i buchające emocjami.

Środowy koncert Amy był ostatnim na trasie małych, intymnych, akustycznych koncertów z repertuarem z wydanej w tym roku płyty Under Stars.

Amy zagrała koncert w dość specyficznym miejscu, kościele St John at Hackney. Malutki kościółek, delikatnie mówiąc trochę zaniedbany, w którym regularnie odbywają się koncerty, na tyłach stoi bar z trunkami, a na końcu sceny dekalog i święte obrazki. Myślę, że to było najspecyficzniejsze miejsce koncertu, w jakim do tej pory byłam, ale jak na Londyn to nie jest to specjalnie zaskakujące. Tutaj bardzo często adaptuje się kościoły i synagogi na koncertowe potrzeby.


Przeczytaj też: Fenomenalna Amy Macdonald podbiła Royal Albert Hall!


Dla Amy był to chyba pierwszy tego rodzaju kościelny koncert, bo podczas występu kilkakrotnie nawiązywała do specyfiki tego miejsca. Głównie negatywnie powtarzając, że ma ono fatalną akustykę i zupełnie nie słyszy ona publiczności, co ewidentnie jej przeszkadzało. Na szczęście my, siedząc w drugim rzędzie słyszeliśmy wszystko doskonale! Sądząc po okrzykach, wspólnych śpiewach i rytmicznym klaskaniu publiczności, oni też nie narzekali na akustykę.

Z innych ciekawostek, Amy naprawdę mocno przeżywała fakt, że to kościół. Kilka razy żartowała, że Bóg patrzy i ją ocenia, a ona czuje, że powinna zastanowić się nad sobą. Wspominała też o szczurach biegających po “backstage’u”, którego w zasadzie nie ma, bo to Zakrystia i dziwnych mocach, które wytrąciły jej z ręki kostkę i zerwały strunę. Było to oczywiście sympatyczne i jak na Amy przystało bardzo urocze.

Co przychodzi Wam do głowy, gdy myślicie o akustycznym koncercie? Muzyk siedzący na scenie z gitarą, przytłumione światło i romantyczna atmosfera? Chciałabym napisać, że macie rację, ale takie myślenie to w gruncie rzeczy mit, który można włożyć między bajki. Tak samo, jak przekonanie, że akustyczny koncert to piosenki w okrojonych, nudniejszych wersjach. Jest skromniej, trochę ciszej i nie ma robiącej dużo hałasu perkusji, ale poza tym dobrze pomyślany akustyczny koncert nie osłabia potencjału piosenek.

Amy towarzyszyło na scenie trzech muzyków

Były gitary, klawisze, akordeon, kontrabas, ale też wiele momentów, w których Amy nie grała na gitarze. W jej przypadku to naprawdę zwraca uwagę, bo gitara to jej atrybut bez którego naprawdę rzadko można ją zobaczyć na koncercie. Sama scena była też dość skromnie (nie licząc tych złotych kościelnych ozdób) przystrojona.

Na sklepieniu wyświetlano animacje, np. gwiazdy, księżyce, czy inne figury geometryczne będące nawiązaniem do wykonywanych utworów, czyli zupełnie tak, jak na wszystkich poprzednich koncertach w tym roku. Zmieniono jednak trochę setlistę względem tej, którą ja pamiętam z koncertu w Poznaniu i londyńskiej Royal Albert Hall.

Do zestawu dołączył utwór Barrowland Ballroom, Give It All Up i cover Springsteena, Dancing in the Dark. Zniknęło m.in. Don’t Tell Me That It’s Over, Youth of Today i Slow It Down, ale bardzo lubię zarówno Barrowland Ballroom jak i Give It All Up, więc taka zmiana była, jak najbardziej na plus. I też bardzo miło jest usłyszeć na żywo utwory, których jeszcze się nie słyszało, zwłaszcza, gdy jest się już na trzecim koncercie tego samego artysty.

Sam koncert skończył się oczywiście dużo za wcześnie i minął zdecydowanie za szybko. Raptem przy wciąż największym przeboju, czyli piosence This is the Life zorientowałam się, że zaraz trzeba będzie ubierać kurtkę, czapkę i szal i wracać do domu. Żeby jeszcze mocniej uwypuklić tragizm tej sytuacji dodam, że była to szesnasta piosenka w setliście!

Tak, po trzech koncertach w tym roku wciąż nie uważam, żebym poczuła przesyt, miała dość i ochotę rzucić muzykę Amy w kąt. Chociaż prawda jest taka, że na co dzień rzadko słucham jej płyt. Najprawdopodobniej dlatego, że nie potrafię odnaleźć w nich tej koncertowej energii i atmosfery, więc wolę żyć wspomnieniami i odtwarzać piosenki w głowie.

Niebawem ukaże się koncertowy album Amy, zarejestrowany podczas berlińskiego koncertu w kwietniu tego roku. Na razie wstrzymałam się z zakupem, bo chcę mieć pewność, że naprawdę warto mieć ten album w kolekcji. Przydałaby się dobra koncertówka Amy… Może wówczas wystarczyłoby Wam ją polecić i uwierzylibyście mi, że Amy Macdonald powinna zostać Waszą nową ulubioną piosenkarką. Albo chociaż jedną z kilku ulubionych.

Przeczytaj też: Amy Macdonald wróciła z nową płytą, „Under Stars”