Materiały prasowe

Honey Boy (Słodziak). Shia LaBeouf gra własnego ojca

Wiele już opowiedziano historii o nastoletnich aktorach, którzy w dorosłym życiu nie potrafili poradzić sobie z majątkiem, rozpoznawalnością, zobowiązaniami, brakiem życia prywatnego i doświadczeniami z przeszłości, które wcale nie były tak barwne, jak ich role filmowe i serialowe. Shia LaBeouf to przykład aktora, który zaczynał jako dziecko. Kilka tygodni temu na ekrany kin trafił film Honey Boy (pol. Słodziak), w którym LaBeouf mierzy się ze swoją przeszłością. Wciela się w jednego z głównych bohaterów, a partneruje mu Noah Jupe i Lucas Hedges.

Aktor piszący scenariusze filmowe to żadna nowość. Jest takich wielu, wielu robi to doskonale i wielu tworzy też w ten sposób kiepskie produkcje. Przypadek LaBeoufa jest o tyle ciekawy, że scenariusz Honey Boy powstał, ponoć, podczas sesji terapeutycznych. Jego zadaniem było napisanie scenariusza, opartego na doświadczeniach z dzieciństwa i latach nastoletnich, który pomoże mu przepracować traumy, uporać się z trudną relacją z ojcem. Cóż, mówi się przecież, że to życie pisze najciekawsze scenariusze… Efektem jest film, o którym w najprostszych słowach można powiedzieć: daje do myślenia lub też przejdzie niezauważony. I jedno i drugie stwierdzenie jest prawdziwe.

Dorosły Otis Lort jest znanym aktorem, który rozpoczął karierę w dzieciństwie Poznajemy go, gdy trafia na odwyk i opowiada historię swojego życia i początków kariery psychoterapeutce. W ten sposób przenosimy się w czasie do doświadczeń z dzieciństwa, które ukształtowały Otisa i wpłynęły na jego dorosłe życie. Autorem scenariusza jest Shia LaBeouf, aktor który poprzez film Słodziak zdecydował się opowiedzieć światu historię swojego życia.

Widziałam w tym roku trzy filmy z Lucasem Hedgesem – Wymazać siebie, Powrót Bena i Słodziak. Żaden z nich nie był opowieścią lekką, ale też żaden nie stał się wielkim kinowym przebojem, mimo świetnej obsady. Obsadzenie w Słodziaku Lucasa jeszcze spotęgowało moje zainteresowanie produkcją, bo to aktor, który też zaczynał w tym biznesie jako dziecko. Cóż za zbieg okoliczności!

Ponadto wiem, że to aktor rewelacyjnie operujący emocjami, doskonale radzący sobie z rolami postaci z problemami, kłopotami, po przejściach i piętnowanych przez środowisko. Zdecydowanie jeden z tych, o których usłyszymy jeszcze wiele dobrych słów z ust najważniejszych ludzi w branży. Shia LaBeouf to z kolei aktor, który ma wypisane na twarzy, że lubi grać zwariowane postaci, ale też takie, które za tym swoim szaleństwem ukrywają przeżycia. Zagranie własnego ojca to wyzwanie, ale wiedziałam, że Shia jemu podoła.

Wspólnie z Noah Jupe stworzył doskonały aktorski duet, pełen skrajnych emocji – od wielkiej miłości między synem a ojcem, po nienawiść, rozpacz, brak zrozumienia. Jupe to moje odkrycie tego filmu. Ilekroć oglądam amerykańskie produkcje z dziecięcymi aktorami, tylekroć zastanawiam się, skąd oni biorą tak rewelacyjnych aktorów w tak młodym wieku! Odpowiedź, że Ameryka to duży kraj mnie nie przekonuje. Jupe jest akurat Brytyjczykiem, ale nie zmienia to faktu, że zagrał fantastycznie, a jego postać (11 lub 12 letni Otis Lort) nie należała do łatwych. Musiał się zmierzyć z emocjami, których być może (tzn. mam nadzieję!) nigdy w życiu nie doświadczył – poczuciem obowiązku wobec rodziny, presją bycia jak najlepszym i spełnieniem oczekiwań ojca, brakiem rodzicielskich uczuć ze strony rodziców i niekończącą się samotnością.

Słodziak to nie jest film, na którym płacze się rzewnymi łzami i wybiega z kina z depresją. Co mi odpowiada, bo aż tak dołujących produkcji nie lubię. To raczej film, który zostaje z człowiekiem na nieco dłużej, rodzi pytania o to, jak ukształtowało nas dzieciństwo, jak bardzo nasze obecne wybory podyktowane są przeszłością. Jednocześnie, choć to pewnie bardziej rozumieją rodzice, w ciekawy sposób pokazuje świat dorosłych widziany oczami dziecka.

Otis był pozornie bardzo zwyczajnym dzieckiem. Jego praca na planie filmowym była nietypowa, jego codzienność inna niż codzienność przeciętnego 11 latka, ale poza tym zdawał się być normalnym chłopcem, który lubi to co robi i dobrze dogaduje się z ojcem. Tymczasem dość szybko okazało się, że w jego relacji z Jamesem brakuje rodzicielskiej miłości. To relacja bardzo zawodowa, w której James jest opiekunem Otisa, niepełnoletniej osoby, za którą ktoś musi podpisywać umowy, odbierać dniówkę, przywozić i odbierać z planu.

Szybko można się też zacząć zastanawiać, czy Otis faktycznie czerpie przyjemność z aktorstwa, czy robi to tylko dlatego, że tego oczekuje od niego ojciec. Jedna ze scen, która sugeruje odpowiedź na to pytanie pojawia się już na początku filmu, druga mniej więcej w połowie. Myślę, że gdyby nie pokazano w Honey Boy scen z dorosłym Otisem, gdybym nie wiedziała, jak potoczyła się jego kariera i dalsze życie, byłoby mi potwornie żal małego Otisa. Zmarnowanego dzieciństwa, warunków w jakich żył, braku rówieśników i możliwości wyboru. Film skonstruowano jednak tak, że historię opowiada dorosły Otis, staje ze swoimi lękami, frustracjami i żalami twarzą w twarz, mierzy się z nimi, bardzo przy tym cierpiąc, ale wyciągając wnioski. To sprawia, że wydźwięk Słodziaka ciut się zmienia – pojawia się światełko w tunelu, cień optymizmu.

Wracając do domu z seansu zastanawiałam się, wiedząc że była to moja ostatnia wizyta w kinie w 2019 roku, dlaczego tak rzadko oglądam optymistyczne, wesołe i śmieszne filmy, a częściej wybieram takie jak Honey Boy – przejmujące, o trudach życia. Doszłam do wniosku, zupełnie nieodkrywczego, że chodzi o emocje. Bardzo szybko zapominam o lekkich, komediowych produkcjach, a lubię, gdy obejrzany film coś we mnie porusza. Oglądając Wymazać siebie bardzo się irytowałam, bo nie mogłam znieść postawy niektórych bohaterów, oglądając Honey Boy wiedziałam, że wiele podobnych historii już opowiedziano, ale wizualnie i aktorsko ta urzekła mnie bardzo. Szkoda, że Słodziak nie jest szerzej dostępny w kinach. Zasługuje na zdecydowanie więcej widzów!