Szortext: Halsey – If I Can’t Have Love, I Want Power

Gdy poznałam Halsey, w 2015 roku na kilka miesięcy przed premierą albumu Badlands, była dziewczyną w błękitnych włosach wyróżniającą się na scenie muzycznej. Słuchałam jej, gdy nie była znana szerszej publiczności, słuchałam gdy zaczęła podbijać listy przebojów, zdobywać certyfikaty sprzedaży i podejmować współprace, które przyniosły jej światowe przeboje. Od tamtej pory Halsey zmieniła się jako artystka, zmienia się z każdą płytą, ale jej zmiany niekoniecznie pokrywają się z moimi oczekiwaniami. Jestem już za stara, i za mądra, żeby obrażać się na artystów za to, że nie robią tego, czego oczekuję, ale nie mam też w sobie potrzeby krytykowania ich płyt, które nie zwalają mnie z nóg. W sierpniu Halsey wydała czwarty studyjny album, If I Can’t Have Love, I Want Power.

Już pewnie na zawsze będę ten album kojarzyła ze skąpanym w słońcu Korfu. Właśnie tam zaczęłam go słuchać i właśnie tam przekonałam się, że moje przedpremierowe obawy były nieuzasadnione. Gdy Halsey ujawniła szczegóły płyty, napisanej i nagranej w ciąży, gdzie temat kobiecej siły, porodu i połogu miał być szeroko obecny, zastanawiałam się, czy będę umiała zrozumieć jej przesłanie. Zanosiło się na mroczny, potężny album koncepcyjny, które wbije w ziemie i zaskoczy. HHH

Płyta powstała we współpracy z duetem producenckim Trent Reznor i Atticus Ross z Nine Inch Nails, a więc ludźmi, którzy nie tylko potrafią grać ostro, ale mają wiele wspólnego z muzyką filmową. Właśnie ten ostatni aspekt, połączony z faktem, że If I Can’t Have Love, I Want Power towarzyszy film, skłaniał mnie do myślenia, że Halsey stworzyła album ocierający się o muzykę filmową. Jakże wielkie było moje zdziwienie po włączeniu płyty, kiedy stało się jasne, że to bardzo popowy, momentami brzmiący alternatywnie materiał stojący bardzo daleko od moich wyobrażeń.

Wizualna oprawa tej płyty jest ciekawsza od jej brzmienia, co dowodzi, że Halsey cały czas ma w sobie wielkie pokłady kreatywności i pomysłów jej nie brakuje, ale nie przekłada się to na muzykę. Ta od drugiej płyty jest coraz mniej intrygująca, coraz bardziej powtarzalna i każe czekać na moment, w którym Halsey znów wystrzeli. A że tak będzie nie mam wątpliwości, bo na każdej płycie ma kilka utworów udowadniających, że jest w stanie stworzyć coś na miarę Badlands – zaskakującego, interesującego, dobrego od pierwszej do ostatniej minuty.

Jeśli czytasz, że jakiś produkt popkultury ma momenty, to znaczy że nie lubisz go w całości. If I Can’t Have Love, I Want Power to właśnie płyta, która ma momenty, ale też płyta, po której naprawdę słychać, że Halsey chciała nią trafić do kilku radiowych formatów jednocześnie. Czy się udało? Tak, ale czy efekt będzie równie imponujący, co przy okazji Badlands? Nie.

Kilka lat temu, jeszcze przed premierą płyty Manic, Halsey zaskoczyła rockowo brzmiącym singlem Nightmare. Był to pierwszy od lat, i jedyny od tamtej pory, moment, w którym poczułam się szczerze zaintrygowana kierunkiem obranym przez piosenkarkę. Legendy głoszą, że miał to być singiel zapowiadający właśnie takie mocniej brzmiące Manic, ale po drodze Halsey poczuła, że to jednak nie jest to. Trochę tego pazura i mocniejszego wokalu przedostało się na If I Can’t Have Love, I Want Power, co słychać w opatrzonym energiczną perkusją Honey z gościnnym udziałem Dave’a Grohla, Easier Than Lying i The Lighthouse, mroczniejszych utworach kłaniającym się latom 90.

Tego mroku można znaleźć na albumie więcej, już w otwierającej płytę The Tradition za sprawą niskich dźwięków fortepianu i chóralnego wokalu, utrzymanego w bardzo teatralnej stylistyce, jakiej jest na płycie więcej. Ukłonów w stronę lat 90. również jest więcej, bo nawet w brzmiących lżej i energicznej Lilith czy You asked for this słychać, że zadbano o to, żeby kompozycje łączył wspólny muzyczny pierwiastek. Znawcy trzech poprzednich albumów Amerykanki powinni bez trudu dopasować nagrania z If I Can’t Have Love, I Want Power właśnie do tej płyty. Tutaj teatralność wiedzie prym, delikatne i subtelne wokalizy mieszają się z złowrogimi, wprowadzającymi niepokój dźwiękami fortepianu, syntezatorów czy smyczków, jak w Bells in Santa Fe.

Po kilku tygodniach spędzonych z albumem postrzegam go za przepełniony klimatycznymi balladami, ale nie płytę pełną feministycznych manifestów. Mam nawet wrażenie, że w tekstach Halsey mogła pozwolić sobie na więcej, być odważniejsza, bardzo emocjonalna, wyrazista. Weźmy takie Darling, przyjemną dla ucha akustyczną balladę przypominającą, jak dobrze głos Halsey brzmi w stonowanych aranżacjach. Nie mówię, że to źle, zwłaszcza że nowe utwory do złych nie należą, ale nie tego spodziewałam się po zapowiedziach If I Can’t Have Love, I Want Power. Liczyłam na ogień, mocne teksty i nagrania, które wbiją mnie w fotel, a dostałam płytę wpisującą się we współczesny nurt zamiłowania do lat 90. okraszoną punkowym i grunge’owym pyłem, która ciekawsza jest wizualnie, patrząc na okładkę, przygotowane materiały promocyjne i sam film. Muzycznie tkwimy w pop-rockowych produkcjach, z syntezatorami i głównie kobiecym, subtelnym śpiewaniem, czasem czymś na kształt melorecytacji.

Pośród perełek wymieniłabym 1121 dające Halsey dużo przestrzeni na pochwalenie się wokalnymi umiejętnościami, a te ma duże, ale coraz częściej ukrywają się w miksach a podczas koncertów w przekrzyczanych fragmentach. Na dobre słowo zasługuje też I am not a woman, I am a God, z nowoczesną produkcją, które tak naprawdę jest doskonałą prezentacją całej płyty. Najmniej trafia do mnie Girls Is a Gun, największa na płycie odskocznia od teatralnego kurzu i Whispers, które mam wrażenie, że już słyszałam, choć te partie klawiszy przywołują ciarki.

Zastanawiam się, czy na przestrzeni kolejnych miesięcy będę wracać do If I Can’t Have Love, I Want Power i odkryję w tej płycie coś, co teraz mi umknęło. Czy kluczem do doceniania materiału jest upływający czas? Życiowe doświadczenie? Kwestia odpowiedniej chwili? Nie wiem. Wiem natomiast, że nic nie wskazuje na to, żebym miała przestać interesować się twórczością Halsey.

Jej kreatywność, pomysłowość, ale też szczerość i chyba bezkompromisowość (tego w tej branży nigdy nie można być pewnym i często po latach okazuje się, co było dokładnie wykalkulowane, a co wyszło spontanicznie) przyciągają mnie niezmiennie od 2015, nawet jeśli najchętniej wciąż wracam do Badlands.

Od 7 października film If I Can’t Have Love, I Want Power jest dostępny w ofercie HBO Max. Album można zamówić tutaj.