Zdarza się tak, że wszystko dzieje się wbrew Twojej woli. Planujesz koncertowy wyjazd ze sporym wyprzedzeniem, masz wszystko przygotowane, a jedyne, co zaprząta Twoją głowę to pytanie, czy podczas koncertu nie spadnie deszcz. Akurat na pogodę naprawdę nie masz wpływu. A później wydarza się to, co nazywam życiem. Przychodzi niespodziewanie i burzy plany – dwa dni przed koncertem całą noc wypluwasz z siebie życie. Szansa, że dotrzesz na miejsce wydaje się niemożliwa. W dzień koncertu czujesz, że generalnie powinieneś dać radę. Łapiesz byka za rogi i ruszasz w trasę. A na niej wypadek. Na szczęście nie bierzesz w nim udziału, ale wydłuża podróż do celu. 19 lipca Amy Macdonald zagrała w Dreźnie. Na miejsce koncertu dotarliśmy dwadzieścia pięć minut przed jego rozpoczęciem.
Nie mam w zwyczaju przychodzić na koncerty na ostatnią chwilę. W ogóle nie lubię przychodzić nigdzie na ostatnią chwilę, a w przypadku koncertu ważne jest przecież, żeby jak najwięcej widzieć i jak najlepiej słyszeć. W Dreźnie chodziło też o to, żeby zdążyć na odprawę fotoreporterów, ale jadąc na miejsce nie wiedziałam, że taka będzie. Dzięki temu przynajmniej się nie denerwowałam. Ogólnie założyliśmy, że Amy Macdonald wyjdzie na scenę przed 21-szą. Tymczasem zameldowała się w Junge Garde punktualnie o 20! Mieliśmy więc mnóstwo szczęścia, że się nie spóźniliśmy, bo było blisko.
Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że Amy to moje koncertowe odkrycie ostatnich kilkunastu miesięcy. Od marca 2017 roku do lipca 2018 roku widziałam ją na żywo cztery razy. Za każdym razem w zupełnie innej scenerii – najpierw w marcu na klasycznym trasowym koncercie w Poznaniu. Później, w kwietniu w kultowym londyńskim Royal Albert Hall, gdzie pierwotnie miałam zobaczyć Amy po raz pierwszy. Następnie w listopadzie na akustycznym koncercie w St John at Hackney, a w czwartek na plenerowym koncercie w Dreźnie. Żadnego z tych koncertów nie żałuję, a wręcz bardzo chętnie wybrałabym się na kolejny!
Już trzykrotnie próbowałam opisać, jak fantastycznie na żywo wypada Amy, jak energiczne, pełne wdzięku i dobrej muzyki na żywo są jej koncerty. Nie chcę próbować po raz czwarty, bo z każdym kolejnym koncertem coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że to jest coś, co można docenić (i zrozumieć) tylko przeżywając to samodzielnie. W przypadku Amy problem polega jednak na tym, że jej studyjne płyty nie oddają fantastyczności koncertów, a wydawnictwa koncertowe chyba wyrządzają trochę krzywdy. Dźwiękowo nie przekazują tych wrażeń i emocji, jakie albumy koncertowe dawać powinny. Musicie mi więc uwierzyć na słowo. I na liczbę – cztery razy na średniej klasy koncert naprawdę bym nie poszła!
Koncert w Dreźnie był jednym z pierwszych przystanków Amy na letniej, festiwalowej trasie koncertowej. Większość koncertów odbywa się w Niemczech, ale nie są to tylko dobrze nam znane niemieckie miasta, jak Berlin czy właśnie Drezno, ale też miasta, których większość artystów nie odwiedza. O czym to świadczy? Ano o tym, że Amy jest bardzo popularna w Niemczech.
Koncert w Dreźnie odbył się w Freilichtbühne Junge Garde, w amfiteatrze pod chmurką, który można porównać do Opery Leśnej w Sopocie przed remontem. Wizualnie miejsce wydaje się dość małe, jednak zmieściło się tam aż pięć tysięcy osób, więc pod względem wielkości był to drugi największy koncert Amy, na którym byłam! Potwierdziły się też moje przypuszczenia – średnia wieku na koncercie znacznie przekraczała 40tkę. Ciekawe jest to, że Amy ma wielu fanów o dziesięć, dwadzieścia, a nawet trzydzieści lat starszych od siebie. Oczywiście są osoby w jej wieku, czy młodsze od niej, które dorastały razem z nią i słuchały jej muzyki w wieku nastoletnim. Jednak dość niecodziennym zjawiskiem w przypadku tak młodego artysty, jakim jest Amy jest obserwowanie tak dużego przedziału wiekowego jej fanów. To tylko dowód na to, że metryka w przypadku muzyki nie ma najmniejszego znaczenia.
Pierwsze trzy utwory koncertu spędziłam w fosie, starając się nie zemdleć i zrobić przynajmniej kilka dobrych zdjęć. Efekt można podziwiać we wpisie. Myślę, że nie wyszło najgorzej! Tak naprawdę wspominam o tym z innego powodu. Na odprawie powiedziano nam, że po pierwszych trzech utworach nie tylko musimy opuścić fosę, co było oczywiste i bez uprzedniego instruktażu, ale także, jeśli chcemy oglądać dalszą część koncertu, zdeponować aparaty fotograficzne. W rezultacie straciłam prawie cały czwarty utwór, czyli jedną z moich ulubionych piosenek Amy – Mr Rock n Roll!
Przeczytaj także: Fenomenalna Amy Macdonald podbiła Royal Albert Hall!
Co prawda słyszałam ją na żywo już trzykrotnie, ale mimo wszystko dziwnie tak wyjść w trakcie koncertu i przegapić jego fragment. Na szczęście udało mi się w miarę sprawnie załatwić sprawę, przedostać się przez tłumnie ustawionych na schodach widzów i zejść pod scenę. Tłum, choć liczny, nie był zbity, więc mniej więcej w połowie koncertu udało mi się wylądować w 7 rzędzie pod sceną. Jak widać szczęście cały czas mi dopisywało!
Koncert Amy trwał nieco ponad półtorej godziny, a więc dokładnie tyle, ile gra zawsze. Zagrała osiemnaście piosenek, w tym jeden zupełnie nowy utwór. Piosenka Woman of the World jest częścią ścieżki dźwiękowej do nowego filmu Disneya Patryk – w Polsce trafi na ekrany kin 10 sierpnia. Amy odpowiada za większą część muzyki, którą wykorzystano w filmie. Skomponowała siedem utworów, a Woman of the World postanowiła włączyć do koncertowej setlisty. Przed wykonaniem piosenki powiedziała, że napisała ją już bardzo dawno temu, zdążyła o niej zapomnieć, później nagrała w studiu właśnie na potrzeby filmu. Utwór niestety nie jest dostępny w studyjnej wersji… A szkoda, bo nie jest to zła piosenka! Bardzo miło było usłyszeć na żywo coś nowego, bo prawda jest taka, że Amy niezbyt szaleje ze zmianami setlist.
Inna prawda jest też taka, że nieszczególnie na to narzekam, bo pomimo czterech koncertów wciąż nie mam dość słuchania na żywo Poison Prince, Spark, Youth of Today, This Is the Life, Life in a Beautiful Light czy genialnego Let’s Start a Band. W Dreźnie usłyszałam jeszcze inny utwór, relatywnie mało graną piosenkę – wydaną na albumie A Curious Thing piosenkę Love Love. Generalnie Amy nie gra zbyt wielu utworów z tamtej płyty, więc gdy już coś włącza do repertuaru zawsze jest to wielka radość i miłe zaskoczenie!
Podczas koncertu nie zabrakło także piosenek z wydanej w ubiegłym roku płyty Under Stars, które dominowały w setliście. Na żywo wypadają lepiej niż na płycie, ale mimo wszystko uważam, że ten album to nie jest najmocniejsza płyta w dorobku Amy. Nie zabrakło też czegoś innego, bardzo charakterystycznego dla koncertów Macdonald – żartów, żarcików i malutkich pocisków. Słownych oczywiście.
Amy, poza ciekawą barwą głosu, niezliczoną liczbą tatuaży, zabawnym akcentem i umiejętnością gry na gitarze ma także charyzmę i ciekawe poczucie humoru. Wszystko to, co właśnie wymieniłam chętnie prezentuje w trakcie swoich występów. Ponadto, o czym chyba już kiedyś wspominałam, jest też wielka fanką piłki nożnej. Najlepszym tego dowodem jest fakt, że kilka tygodni temu wyszła za mąż za jednego ze szkockich piłkarzy. Nawiasem mówiąc – teraz z Amy pełnoprawna WAGs, ale nie o tym! W trakcie koncertu opowiadała o nowym merchu, koszulkach, które zaprojektowała w klimacie koszulek piłkarskich. Od pogawędki na temat koszulek przeszła do rozmyślań mundialowych, a dokładniej osiągnięć Szkotów i Niemców na rosyjskich boiskach.
Ci pierwsi nie są najlepszymi piłkarzami, więc duże imprezy raczej omijają. Ci drudzy zagrali w tym roku poniżej oczekiwań każdego. Także Amy, która przyznała, że zawsze pocieszała się tym, że skoro Szkotom nie idzie w piłkę nożną, ale ona dużą część zawodowego życia spędza w Niemczech, może kibicować Niemcom. “W tym roku zagraliście równie gównianie jak Szkoci!” – powiedziała klnąc w języku niemieckim. Jak łatwo się domyślić, żeby wypowiedzieć takie zdanie trzeba mieć jaja i poczucie humoru. Fani zgromadzeni na koncercie na szczęście zrozumieli żart i śmiali się wspólnie z piosenkarką. No bo… co im pozostało?
Uwielbiam chodzić na koncerty Amy! Nawet, jeśli publiczność rozkręca się bardzo powoli, jak było w Dreźnie, w pewnym momencie każdy daje się porwać muzyce. Świetnie było zobaczyć Amy w innym otoczeniu, pod gołym niebem i za dnia. Trochę szkoda, że ciemno zaczęło się robić dopiero, gdy opuszczaliśmy Junge Garde, bo oprawa sceny nie dodawała efektowności tak bardzo, jak robiłaby to po zmroku. Ale przecież nie o światła chodzi! Chodzi o muzykę, świetną muzykę graną na żywo, fantastyczny wokal, energię, atmosferę. W robieniu świetnej atmosfery Amy jest doskonała! W graniu i śpiewaniu na żywo jest doskonała! Aż dziw bierze, że nie jest jedną z czołowych wokalistek naszych czasów!