Last Light Viaplay. Matthew Fox wraca na mały ekran!

Materiały prasowe

Żadna pora roku nie jest tak wdzięczną do oglądania seriali jak jesień. Prawdą jest też, że żadna nie może się z nią równać w liczbie premier. Tegoroczna stała się okazją dla Matthew Foxa do powrotu na mały ekran, w serialu Last Light mającym znamiona apokaliptycznego i próbującego wywiązać się z obowiązku bycia thrillerem. Serial nie jest produkcją pokroju Zagubionych, w której aktor święcił triumfy. Nie pomógł nawet fakt zainwestowania w projekt niemałej sumy. Jest jednak w Last Light kilka elementów, które pozwalają obejrzeć wszystkie odcinki w jeden weekend.

Serial Last Light powstał na motywach powieści Alexa Scarrowa o tym samym tytule. Adaptacją zajęli się Patrick Massett i John Zinma. Nie czytałam książki, ale po obejrzeniu pięciu odcinków zastanawiam się, na ile panom udało się ulepszyć powieść Scarrowa, a na ile przełożyli na język serialu powieść z 2007 roku, dodając do niej elementy współczesności. Z pewnością zmieniono nazwisko rodziny głównego bohatera – w serialu poznajemy Andy’ego Yeatsa, w książce Sutherlanda oraz imiona członków rodziny, a to raczej sugeruje, że ingerencja w fabułę mogła być znacząca. Interesuje mnie to dlatego, że Last Light miewa dobre momenty, ale brakuje mu zaskoczeń, jest bardzo przewidywalne, przez co lekkie do oglądania, ale niezapadające w pamięć.

Dlaczego w ogóle zaczęłam oglądać Last Light? Ze względu na Matthew Foxa oraz niesłabnące mimo upływu lat zamiłowanie do thrillerów, apokaliptycznych wątków i dreszczyków emocji. Fox zniknął z kina i małego ekranu po tym, jak kolega ze wspomnianego już serialu Lost publicznie pomówił go o regularne bicie kobiet. Był to rok 2012, Fox odbił piłeczkę i oznajmił, że Dominic Monaghan kłamie, jednak zamieszanie trochę się za nim ciągnęło. Aktor zagrał w jeszcze kilku filmowych produkcjach, aż w końcu przyznał, że w aktorstwie zrealizował swoje wszystkie cele i chce się skupić na rodzinie. Teraz, po 7 latach, powraca w głównej roli w Last Light. I miło go znów widzieć, bo do twarzy mu w takich rolach.

Rozdzieleni na różnych kontynentach Andy Yeats i jego rodzina muszą zrobić wszystko, by przetrwać śmiertelne skutki nagłego globalnego kryzysu naftowego, a jednocześnie znaleźć sprawcę, który za tym wszystkim stoi.

Opis dystrybutora

Last Light, przynajmniej według opisu, miał opowiadać o rodzinie, która w momencie kryzysu naftowego zostaje rozdzielona. Andy jest w Katarze, Elena z synkiem we Francji, a córka Laura w rezydencji w Wielkiej Brytanii. Wszystko by się zgadzało, gdyby nie to, że główną osią serialu jest wątek kryminalny bazujący na zemście i chęci udowodnienia swoich racji przez pryzmat mocno wypaczonej walki o planetę. Gdzieś między uciekaniem przed mordercami mamy rodzinę, która chce znów być razem. Małego pieprzyka do sytuacji ma dodać fakt, że kilkuletni syn Andy’ego i Eleny czeka na operację. Liczyłam, że ten wątek będzie wyciskał łzy i będzie elementem walki z czasem, ale zupełnie tak się nie stało.

Był jednak punktem wyjścia do bardzo interesującego wątku – imigrantów mieszkających na granicy, którzy mimo wykształcenia i chęci do godnego życia w nowym kraju, traktowani się jak niechciani uchodźcy. Żyją na marginesie społeczeństwa, w złych warunkach, pozbawieni szans na dobrą przyszłość. Ten wątek doskonale wpisuje się w realia Calais.

Również ciekawym odwzorowaniem współczesności jest postać Laury, córki Andy’ego, która całe swoje życie poświęca walce o środowisko. Protestuje, angażuje się w debaty publiczne, walczy z przemysłem, w którym z powodzeniem i sukcesami pracuje jej ojciec. Z czasem przekonując się, że Andy, będąc w jej wieku, miał dokładnie te same ideały. Jego priorytety zmieniły się jednak wraz z założeniem rodziny i świadomością, że nie pochodzi z zamożnej rodziny, więc dobrze płatna praca pozwoli mu spłacić studencki kredyt i wieść dobre życie. Myślę, że nie trudno się domyślić, że ojciec i córka stają się sojusznikami, a wraz z każdą kolejną wspólną sceną ich relacje się zmienia. Na lepszą. Laura dostrzega, że nie tak wiele różni ją od ojca.

Takich pokrzepiających zmian jest w Last Light więcej, bo choć zaczyna się z przytupem, od strzelaniny i zamieszek, mnóstwo jest utopii i próby pokazania, że rodzina jest najważniejsze. Co jest prawdą, ale w tym przypadku tej rodziny nie było to zbyt widoczne. Rodzina Yeatsów niewiele miała dla siebie czasu, przed kryzysem naftowym skupiając się na pracy (Andy), nauce i protestach (Laura), opiece nad chorym synem (Elena), a wystarczyło przystawić im do skroni broń, żeby zapomnieli o swoich marzeniach i wrócili do dawnych ról.

Zakończenie mnie rozczarowało, bo spodziewałam się wyzwolonej Eleny i Andy’ego, który staje się liderem zmian. Tymczasem pojawił się uroczy Owen, patrzący na piękno świata, który według słów z offu przestał się spierać i rozpoczął wspólną walkę o lepszą przyszłość. Piękne to, pokrzepiające, ale jednak zbyt proste, aby mogło być prawdziwe.