W przerwie od kryminałów i seriali męczących intelektualnie postanowiłam przejrzeć ofertę Netflixa w kierunku filmów ze znanymi nazwiskami. Tym sposobem trafiłam na film All The Bright Places (pol. Wszystkie jasne miejsca) na podstawie powieści Jennifer Niven z Elle Fanning w roli głównej. Film trafił do oferty już pod koniec lutego, ale byłam wtedy zbyt zajęta i powoli przytłaczana wizją świata pogrążającego się w pandemii, że nie zwracałam uwagi na premiery. W ten sam sposób zapomniałam o trzecim sezonie The Sinner.
Książka Wszystkie jasne miejsca stała się bestsellerem i z tego, co przeczytałam w sieci wynika, że postaci są w niej wykreowane na tyle dobrze, że czytelnicy obawiali się, czy scenariusz filmu spełni ich oczekiwania. Nie czytałam książki, i raczej tego nie zrobię, nie mogę więc skonfrontować jej z filmem. Zakładam jednak, że skoro Jennifer Niven brała udział w pisaniu scenariusza zadbała o to, żeby filmowa Violet i Theodore charakterologicznie odzwierciedlali pierwowzór.
Zmagająca się z żałobą po stracie siostry introwertyczna Violet Markey (Elle Fanning) odkrywa ponownie radość życia, kiedy poznaje ekscentrycznego i nieprzewidywalnego Theodore’a Fincha (Justice Smith). Na podstawie bestsellerowej powieści Jennifer Niven – opis dystrybutora.
Gdybym miała wskazać aktorki z tzw. młodego pokolenia, które zawsze potrafią przekonać mnie do obejrzenia produkcji w jakiej grają Elle Fanning byłaby wśród nich. Kiedyś byłam większą fanką talentu jej siostry, Dakoty, ale w pewnym momencie zaczęłam zauważać, że jej charakterystyczna uroda dziecka i oczy sprawiają, że są role, do których mi nie pasuje. Elle ma inny typ urody, jest ładna, ale nie jest klasyczną pięknością. We Wszystkie jasne miejsca ucharakteryzowano ją wręcz tak, aby pokazać jej przeciętność, zwykłość. Nie chciano, aby Violet była pięknością. Jeśli miało to sprawić, że z postacią będą mogły utożsamić się wszystkie widzki, a historia nabierze uniwersalizmu, udało się.
Już po obejrzeniu zapowiedzi i przeczytaniu krótkiego opisu wiadomo, że choć film powstał na podstawie książki dla młodzieży nie jest lekką historią. I rzeczywiście to jedna z tych produkcji, które od początku nie oszukują i nie ubarwiają problemów, ale w połowie dają wytchnienie, które pozwala zaakceptować zakończenie.
Wszystkie jasne miejsca to opowieść o nastolatkach, którzy potrzebują uwagi, wsparcia, zrozumienia, bliskości i znalezienia siebie w świecie, który im tego nie ułatwia. Pojawia się temat rożnego rodzaju zaburzeń, zarówno wśród osób z widocznymi trudnościami życiowymi, jak i osób, które pozornie są szczęśliwe i wiodą życie idealne, a przynajmniej w żaden sposób nie wskazujące na to, że mogliby mieć jakieś problemy. Ten film ma pokazać, jak niewiele wiemy o ludziach, którzy nas otaczają, ludziach o których mówimy „mój przyjaciel”, ludziach z którymi codziennie rozmawiamy. Violet, starając się zwalczyć własne demony i stanąć na nogi po śmierci siostry, powoli odkrywa, że nie tylko ona boryka się z trudnościami, które nie dają jej normalnie funkcjonować. Zauważa, że w jej otoczeniu jest więcej osób, również jej bliskich, które mogłaby zauważać bardziej i poświęcać im więcej czasu.
Elle doskonale przekazuje pełen wachlarz emocji towarzyszący Violet, ale moje serce skradł Justice Smith, odtwórca roli Theodore’a. Ileż on miał w sobie energii, pasji, zawziętości, żalu, smutku, niemocy! Ileż emocji pokazał i jak świetnie zagrał chłopaka, którym targają rozmaite emocje. W jednym momencie niczym niepohamowana radość, w drugim rozpacz i zrezygnowanie. Tematyka filmu do łatwych nie należała, ale Justice’a oglądało się naprawdę wyśmienicie! Stworzył naprawdę barwną postać, z którą nie sposób nie sympatyzować.
Myślę, że każdy z nas przynajmniej raz w życiu widział film dla nastolatków, który stara się pokazać ich świat i problemy, z jakimi się zmagają. Śmierć kogoś bliskiego to jeden z wyjściowych punktów wielu tego typu produkcji. Brak komunikacji i traktowanie pewnych zachowań, jako normalnych, tylko po to, żeby nie musieć stawiać im czoła to też mało oryginalne tematy na film. Pod tym względem Wszystkie jasne miejsca są sztampowe i przewidywalne, ale jest w tym filmie kilka uniwersalnych prawd, kilka sympatycznych i wesołych momentów, bywa też romantycznie. W całym tym smutku udało się przemycić wiele radosnych momentów, chwil wytchnienia i młodzieńczej beztroski, pewnej lekkości, która sprawia, że smutny i momentami naprawdę trudny film wcale taki nie jest. O tym, że przyjemnie ogląda się Elle i Justice’a już wspomniałam.
Dla mnie produkcje takie jak ta to zawsze doskonała okazja, żeby zobaczyć, jak w kulturze popularnej prezentowane są współczesne problemy młodzieży. Jak się o nich mówi, jaką wagę im nadaje i, co najważniejsze, które problemy twórcy (scenarzyści, pisarze) zauważają i wybierają do swoich opowieści. Wszystkie jasne miejsca można uznać nie tylko za film obyczajowy z wątkiem romantycznym, co uważam za niezwykle krzywdzące, bo romantyzm między Violet i Theodorem jest raczej pokazany w sposobie, jaki się do siebie odnoszą i w jaki o sobie mówią, ale także jeden z filmów coming-of-age.